Lawirując radośnie pomiędzy kolejnymi technikami artystycznymi, nieskończonymi projektami, wylewającymi się zewsząd zamkami błyskawicznymi, farbami i wykrojami podjęłam jedyną słuszną decyzję – żeby tym bardziej nie kończyć projektów i żeby porozrzucać jeszcze więcej zamków błyskawicznych i farb i wykrojów. I może przy okazji napisać post – a będzie to opowieść krótka, acz treściwa, trochę o monomanii i szaleństwie mojego TU-TERAZ-NATYCHMIAST, trochę o przeproszeniu się ze swoimi nie-umiejętnościami. Ale najpierw obowiązkowo soundtrack.
Już jako dziecko przejawiałam pewne osobliwe zdolności artystyczne – przypuszczam, że mogło to być trochę dlatego, że kolorować, malować i lepić z gliny można było samemu, a nie trzeba było obcować z innymi osobami, tak jak na przykład podczas uprawiania sportu (teraz, będą już człowiekiem podobno dojrzałym – kocham sport, o ironio). I stąd też wyniknął mój pierwszy kontakt z dłutami do linorytu – w wieku lat 8, na zajęciach plastycznych w szkole podstawowej (wtedy nie, ale teraz mi się to wydaje alarmujące, że takie dzieci nieporadne jak ja na przykład dostawały dłuto do ręki). I stworzyłam tamże moje pierwsze linorytowe dzieło zatytułowane „kamieniczki poznańskie” i podpisane „Natasza lat 8” – i dzieło to wisiało następnie na ścianie jak się szło na dół do świetlicy, OPRAWIONE. I potem zaniechałam tegoż i przez 19 lat moja prawa dłoń nie dotknęła linorytowego dłuta, a moja lewa dłoń nie została splamiona przez chociażby kroplę farby graficznej. Aż do momentu, gdy niespodziewanie przypomniałam sobie o tej osobliwej technice i nagle jasnym stało się, że muszę natychmiast odświeżyć sobie. A jak do tego doszło – nie wiem.
Tutaj chwilowe odejście od głównego nurtu opowieści. Bo jest to ogólnie trochę tak, jak w tym rewelacyjnym opowiadaniu Edgara Allana Poego „Berenice”: „Monomania owa, jeśli koniecznie mam używać tej nazwy, polegała na chorobliwej podnietliwości władz umysłowych, które język filozoficzny określa słowem: UWAGA”. No i jak ta uwaga dostrzeże coś błyszczącego i intrygującego, zacznie się wpatrywać w to właśnie a na koniec weźmie w szpony swe – to nie ma mnie. Wpadam w czarną dziurę wirujących dłut, pryskających farb, świszczących bloków kalki ołówkowej i ciężko opadających arkuszy linoleum. Czy momentami jestem gotowa poświęcić swoją pracę etatową, żeby jeszcze tylko spróbować użyć innego papieru, jeszcze tylko zrobić kolejny wzór, jeszcze tylko wykorzystać nowe farby? Być może. Rachunki za kolejne niezbędne sprzęty ze sklepów plastycznych wypadają mi z plecaków i toreb, odbieram kolejne smsy „twoja paczka czeka w paczkomacie” i zwożę to wszystko, zwożę taczkami do pracowni. „Wyjdziesz dzisiaj do miasta?” – no kurde dzisiaj nie, niestety nie mam czasu mówię, tnąc kolejne arkusze papieru Academia.
I puenta jest tutaj taka – że jak mi się objawi jaka nowa technika, którą chcę zgłębić, jak mnie olśni co do pewnego projektu, to nie ma zmiłuj, to się dzieje tu i teraz. Wpadam więc któregoś słonecznego (chociaż może być to konfabulacja, bo mój umysł zaprzątało coś wtedy zgoła innego) dnia do sklepu plastycznego, już w drzwiach wołając: „POPROSZĘ WSZYSTKO CO NIEZBĘDNE DO LINORYTU”, bo przesz nie ma czasu do stracenia. Pani w sklepie tłumaczy, że to linoleum to jest twarde i miękkie, że jak pierwszy raz robię, to rekomenduje ona miękkie, bo łatwiej, co prawda mniej szczegółów można zrobić DOBRZE WEZMĘ SAME TWARDE wchodzę jej w słowo, bo przesz sobie poradzę, jakieś miękkie linoleum brać kto to widział. No i co się okazuje, musiałam się pokornie skłonić i powrócić parę dni później, żeby istotnie zakupić linoleum MIĘKKIE.
Ale nawet i taki cios w samo ego nie zniechęcił mnie, niezwłocznie przystąpiłam więc do pierwszych szkiców i projektów – ilustrując tym razem już konkretne opowieści o kobietach śmiałych, bitnych i heroicznych. I jest to projekt ciągły, który trwa i trwać będzie dopóty, dopóki biblioteka opisanych przeze mnie postaci nie zamknie się na wieki. W momencie jak piszę te słowa opisanych postaci jest 6 – w kolejce czeka następnych 31. Jak dotąd inspirowały mnie historie chińskiej piratki, mongolskiej zapaśniczej księżniczki, francuskiej rycerki, japońskiej wojowniczki, żony saksońskiego earla i mitologicznej czarodziejki. A kolejne linorytowe wzory nadal powstają – jako amulety i talizmany swoiste.
A jeśli...
…chcesz kupić linoryty inspirowane postaciami kobiecymi z legend, mitów oraz historii powszechnej, zapraszam Cię do Sklepu Osobliwego.