W swojej debiutanckiej powieści pt. „Tajemnicza historia w Styles” Agatha Christie rzecze tak: „Morderstwo jest aktem gwałtownym i kojarzy się raczej z mężczyzną – ale trucizna to broń kobiet”. I ja się z tym zgadzam. W dzisiejszym odcinku podcastu przyjrzymy się postaci Giulii Tofany, której osobliwy eliksir, zwany Aqua Tofana, przysporzył kłopotów niejednemu mężczyźnie. Ba, strach przed nim żywił nawet sam Mozart*, który podobno na łożu śmierci miał powiedzieć, że istotnie podano mu parę kropel śmiercionośnej mikstury… Wolisz słuchać niż czytać? Zapraszam Cię do najnowszego odcinka podcastu „Osobliwości”!
Sycylia, XVI wiek. Na potrzeby dzisiejszej opowieści możemy przyjąć, że postać Giulii Tofany jest nierozerwalnie połączona z innym osobliwym indywiduum – niejaką Thofanią d’Adamo. Domniemuje się, że Giulia była córką Thofanii, ponieważ wśród Włochów i Włoszek krążył taki oto zwyczaj, że imię rodzica stawało się nazwiskiem dziecka. Thofania d’Adamo raczej nie dostałaby orderu matki roku, szczególnie, że 12 lipca 1633 roku została oskarżona i stracona za zabicie męża i paru tam innych, którym się na pewno należało, przy pomocy tajemniczej mikstury – określanej przez współczesnego włoskiego kronikarza Alessiego jako Aqua Tufania. Nie do końca jednak wiadomo, jak dokładnie wyglądała relacja między Giulią a Tofanią – pogłoski o bliskim pokrewieństwie mogły być daleko idącymi domysłami, które z rzeczywistością nie miały w zasadzie nic wspólnego. Wiadomo natomiast jedno – obie trucicielki na pewno znały się w latach 30 XVII wieku, ale żeby zaraz rodzina? Zbieżność imion i nazwisk, a także niemal identyczna nazwa eliksirów, którymi posługiwały się kobiety jest jednak zastanawiająca, nieprawdaż?
Dowody sugerują, że Thofania d’Adamo w czasach swojej trucicielskiej świetności, nie działała w pojedynkę – jej prawą ręką była niejaka Francesca La Sarda, aresztowana w Palermo niemal rok przed samą Thofanią. Oczywiście, że mordowanie ogólnie rzecz biorąc jest karalne, ale to właśnie otrucie kogoś uznawano za czyn haniebny, za który należy się surowa i paskudna kara. Dodatkowo mówi się, że w tamtych czasach kobiece zbrodnie uznawało się za szczególnie odrażające – a więc należało piętnować takie przestępczynie srogo. Znamy dwie wersje egzekucji Thofanii d’Adamo i żadna z nich nie jest szczególnie ładna – mówi się, że albo powieszono ją, a następnie poćwiartowano, albo wsadzono ją związaną do płóciennego worka i następnie zrzucono z dachu biskupiego pałacu w Palermo. Mimo, że Giulia nie była wymieniana w procesach trucicielek w tamtym okresie, to mówi się, że jak najbardziej była zaangażowana w ich działalność. Strach przed okrutnym losem, który spotkał między innymi jej matkę sprawił, że Giulia szybko opuściła Palermo.
Obraz „Love Potion” z 1903 roku autorstwa Evelyn de Morgan
Nie wyjeżdżała jednak z pustymi rękoma: mówi się, że Thofania pozostawiła jej recepturę na truciznę doskonałą – bezwonną, bez koloru i smaku, która nie pozostawiała żadnych wykrywalnych śladów i dowodów… Eliksir mógł być istotnie wynalazkiem Thofanii, szeroko wykorzystywanym przez Gulię, dzięki której zyskał prawdziwy rozgłos w wielkim świecie. Prawda mogła być również taka, że Gulia ulepszała to, nad czym pracowała jej domniemana matka – lub sama wynalazła truciznę, z którą kojarzona jest po dziś dzień.
Jednak skąd takie zainteresowanie osobliwym eliksirem? Gulia, oprócz tego, że znała się trochę na różnego rodzaju miksturach, to była też niezłą biznesmenką – doskonale znała najważniejsze biznesowe prawo, czyli: „jest popyt, jest podaż”. Nieszczęśliwe małżonki, często sprzedawane wręcz tyranom, niemogące uzyskać rozwodu, dobrze wiedziały, że istnieje jeden sprawdzony sposób, aby wydostać się z małżeńskiej niewoli raz na zawsze – delikwenta należy po prostu otruć. Po egzekucji swojej matki w 1633 roku Gulia przez chwilę trudniła się nierządem, aby nie umrzeć z głodu – ale równocześnie rozpoczęła produkcję i sprzedaż eliksirów, na punkcie których oszalały nienawidzące swych mężów Sycylijki. Jednak gdy nad Palermo zaczęły zbierać się ciemne chmury w związku z procesami Thofanii i La Sardy, Gulia, już wtedy zamożna kobieta z doskonale prosperującym biznesem, zbiegła do Rzymu pod osłoną nocy.
Aqua Tofana dystrybuowana i sprzedawana w fiolkach z wizerunkiem świętego
Wedle źródeł z 1650 roku towarzyszył jej nie kto inny, a kochanek i jednocześnie zakonnik imieniem Girolamo, urzędujący na codzień w kościele św. Agnieszki w Rzymie. Dzięki koneksjom z lokalnym aptekarzem, który był podobno jego bratem, pomógł Gulii zaopatrzyć się w arszenik i wznowić produkcję trucizny. Po Przybyciu do Rzymu Gulia Tofana koronuje się przewodniczką kompanii trucicielek – zrzesza byłe pomocniczki Thofanii d’Adamo i Francesci la Sardy, a także rekrutuje kobietę imieniem Girolama Spara na asystentkę. Tu kolejny wątek rodzinny – niektórzy powiadają, że Girolama mogła być córką Gulii, która miała akurat wtedy romans ze wspomnianym ojcem Girolamo. Jednak wedle włoskiego pisarza, Alessandro Ademollo, Girolama Spara była wdową po pewnym florentyńskim dżentelmenie imieniem Carozzi, dzięki czemu miała swobodnie poruszać się wśród arystokratycznej elity. Rodzina czy nie – kobiety zaczęły współpracować, a z czasem zatrudniać też kolejne pomocniczki, takie jak np. trucicielka Giovanna de Grandis, odpowiedzialna później za biznesy z kobietami niższych sfer. Każda z kobiet miała swoją rolę – niektóre znały się na rzymskich zwyczajach, polityce, socjecie, gdzie bywać, z kim rozmawiać, niektóre odpowiedzialne były stricte za produkcję trucizny. Research ostatnich lat pokazuje, że w miastach takich jak Wenecja, Rzym czy Paryż, gdzie trucie kogo popadnie było codziennością, funkcjonował tzw. magiczny półświatek. Powróżyć panu z dłoni? Nie ma problemu. Zorganizować tradycyjne i konwencjonalne morderstwo przy pomocy wynajętego płatnego zabójcy? Oczywiście, że tak. Astrologia, magiczne przedmioty, produkcja amuletów? Do ogarnięcia. Dostęp do takiego środowiska z największą przebiegłością wykorzystała Girolama Spara, która sprzedając amulety i ziołowe mieszanki poszukiwała klientek, które mogą być również zainteresowane osobliwą trucizną. Z cichych rozmów w kuluarach można było śmiało wywnioskować, które z klientek nie są szczęśliwe w małżeństwie – i które mogą być zdesperowane na tyle, ażeby męża wykończyć przy pomocy śmiercionośnej mieszanki. Mało tego, Girolama, niczym Robin Hood w spódnicy, wydawała czasem za darmo truciznę kobietom, których nie było na nią stać, a które były w sytuacjach podbramkowych. Z żalu, złości na nadużycia i znęcanie się w toksycznych małżeństwach, Girolama twierdziła, że chociaż tyle może zrobić dla tych kobiet.
W skład eliksiru, który nazwano Aqua Tofana, wchodził głównie arszenik, cymbalaria, ołów i beladonna – niektórzy powiadają, że do mikstury dodawano też ślinę szaleńca. Wedle ostrzegawczej notatki wypuszczonej w Rzymie w latach 50. XVII wieku, kiedy to strach przed trucizną osiągnął szczyt, wybuchowa mieszanka miała skutkować ogólnym osłabieniem, wymiotami, biegunką, straszliwym bólem mięśni, konwulsjami, a w końcu śmiercią. XVIII-wieczny medyk tak opisuje działanie trucizny: „W ciele daje się odczuć pewna zmiana, która skłania otrutego do poradzenia się lekarza. Lekarz go bada, ale nie znajduje żadnych symptomów wewnętrznych i zewnętrznych, nie ma zapalenia, nie ma gorączki”. Wedle Charlesa Mackaya, szkockiego poety, zabójczy eliksir sprawiał wrażenie, jakby otruty delikwent zwyczajnie umierał poprzez „naturalny rozkład”. Symptomy sprawiały wrażenie postępującej choroby, która po prostu przyplątała się nieszczęśnikowi, co tu dużo mówić – pech. W religijnych Włoszech dawało to wystarczającą ilość czasu otrutemu, nieświadomemu nieborakowi na poukładanie swoich spraw oraz odpokutowanie grzechów zanim stanie przed sądem bożym. Prawdziwy dowcip krył się w tym, że specyfik zwany był też manną św. Mikołaja i miał rzekomo zawierać uzdrawiający olej, kapiący magicznie z kości świętego w jego miejscu pochówku w Bari. Dzięki temu olej miał mieć właściwości lecznicze – między innymi miał usuwać wypryski na twarzy. Tymczasem fiolki zawierały zabójczą miksturę, która nierzadko stała jawnie i bezpardonowo między perfumami, na toaletkach, czy w łazienkach. Tutaj św. Mikołaj pojawia się zupełnie nieprzypadkowo – nie tylko jako patron dzieci i osób niezamężnych, ale głównie jako ten, który pomaga młodym dziewczynom i kobietom wyrwać się z rąk handlarzy ludźmi. Bardzo wymowna i subtelna aluzja. Aqua Tofana, tudzież manna św. Mikołaja, sprzedawana była w postaci ampułek i kosmetyków z wizerunkiem świętego. Do eliksiru dodawano również dokładną instrukcję stosowania – najlepiej było podawać stosunkowo małe dawki, które stopniowo wzmagały zdrowotne problemy nieszczęśnika – który finalnie w ciągu 2-3 tygodni mógł się już kłaść do grobu. Powiadano, że od 4 do 6 kropel trucizny starczało, by pozbyć się niewygodnego delikwenta.
Toksykologia nie istniała, a niewykrywalność specyfiku sprawiła, że nawet teraz nie jesteśmy w stanie stwierdzić, ile osób Gulia Tofana istotnie otruła, a ile faktycznie zmarło w wyniku chorób. Lekarze już wtedy nie mogli nic poradzić, ani stwierdzić, czy to naturalna śmierć, czy może jednak otrucie. A jednak – jak to możliwe, że mimo stale poszerzającej się grupy konsumentek sprawa się nie sypnęła? Ano możliwe dlatego, że kolejne i kolejne zadowolone klientki nie miały żadnej, najmniejszej nawet intencji, by wydać swoją dobrodziejkę, skoro wybawiła je od niewygodnego męża czy kochanka. Śmierć licznych mężczyzn w sile wieku była podejrzana, owszem, ale nie na tyle, by dokładniej przyjrzeć się sprawie.
Maria Aldobrandini, hrabina Ceri
Nad niektórymi zgonami nie można było jednak przejść obojętnie – weźmy tu na przykład postać Francesco Cesi, hrabiego Ceri, który był na pewno najbogatszym i najbardziej wpływowym mężczyzną uwikłanym w aferę trucicielską. Hrabia urodził się w arystokratycznej rodzinie, gdzie ojciec był znanym naukowcem i podobno przyjacielem Galileusza, a sam Francesco miał być bratankiem przyszłego papieża Innocentego XI, słowem – same gwiazdy. Gdy latem 1657 roku Francesco umiera nagle i w tajemniczych okolicznościach, podejrzenia padają na jego młodziutką, nawet lepiej sytuowaną żonę, Marię Aldobrandini, która należała do jednego z najbardziej wpływowych rzymskich klanów. Przyjrzyjmy się okolicznościom całego zajścia. Hrabia był przede wszystkim o 30 lat starszy od swojej uroczej żony – która w dniu zawarcia małżeństwa miała, uwaga, 13 lat. Młoda, elegancka, nawet drobne blizny pozostałe po ospie nie oszpeciły jej pięknej twarzy, a o rękę jej zabiegało wielu. Giovanna de Grandis w swoich zeznaniach wspomina, że młodziutka Maria zakochała się bez pamięci w pewnym przystojnym rozpustniku imieniem Francesco Santinelli. Francesco obsypywał piękną Marię miłosnymi wierszami, które można datować na okres paru miesięcy przed śmiercią hrabiego Ceri. Nagłe zauroczenie dało młodej damie powód, aby tym prędzej pozbyć się męża, który stał na przeszkodzie prawdziwej, jak się zdawało, miłości. Hrabina obawiała się jednak, że podając mężowi specyfik, po którym ten nagle zacznie wymiotować, sprawi, że padną na nią podejrzenia o otrucie. Ojciec Girolamo miał jednak uspokoić Marię, mówiąc, że Auqa Tofana nie powoduje aż takich wymiotów, by cała sprawa się sypnęła, a poza tym zanim jakiekolwiek jedzenie trafi na talerz hrabiego musi przejść przez tyle rąk, że z łatwością będą mogli zrzucić winę na kogoś innego. Giovanna de Grandis miała być sceptyczna, ale ostatecznie uległa i przekazała ojcu Girolamo buteleczkę manny św. Mikołaja – która następnie trafiła w ręce zaufanej służącej hrabiny, a następnie w ręce jej samej. Hrabina albo nie doczytała instrukcji użycia trucizny, albo bardzo jej się spieszyło, ponieważ w ciągu 2 dni hrabiego kładli już do grobu. Marii nie dane było jednak świętować w objęciach kochanka, albowiem jej rodzina postanowiła ją… zamknąć. Dlaczego, zapytacie? Ażeby hrabina nie weszła przypadkiem za szybko w nowy związek – ponieważ to mogłoby rzucić na nią podejrzenia w związku ze śmiercią hrabiego. Ta rodzinna interwencja uchroniła więc Marię – przynajmniej na początku.
W którymś momencie papież Aleksander VII zwrócił w końcu uwagę na pewną osobliwą prawidłowość – coraz więcej i więcej kobiet przyznawało się na spowiedzi do tego, że truło swoich mężów przy pomocy tzw. wolnej trucizny. Jednocześnie można było zauważyć, że młode wdowy jakoś niekoniecznie były pogrążone w żałobie – wręcz przeciwnie. Pietro Pallavicini, jeden z kardynałów papieża Aleksandra zwraca uwagę, że trucicielski skandal rozpoczął się dosłownie w konfesjonale, w którym to jedna z klientek Girolamy Spary przyznała się, że spiskuje, by ukatrupić własnego starego. Z drugiej strony mówi się, że to Giovanna de Grandis sprowadziła nieszczęście na cały trucicielski gang – dała się złapać co najmniej 3 razy, w tym raz z próbką trucizny przy sobie. Mimo, że zarzekała się na śmierć, że to tylko kosmetyk na wypryski i że w ogóle w czym problem, została pojmana. Władze wydedukowały, że Giovanna nie mogła pracować sama – postanowili więc wypuścić ją, bacznie obserwować, a na końcu zastawić na trucicielki wyszukaną pułapkę. Ucharakteryzowali więc pewną szlachciankę imieniem Loreti na elegancką markizę Romanini, która wprowadziwszy się do najmodniejszej dzielnicy w mieście, zaczęła odwiedzać Giovannę de Grandis. Fałszywa markiza poszukiwała w magicznym półświatku usług astrolożki, ale już niedługo później zaczęła biadolić i lamentować nad tym, jak to uwięziona jest w nieszczęśliwym małżeństwie i że błaga o pomoc i że zapłaci każdą sumę za fiolkę Aquy Tofany. Giovanna zgodziła się pomóc markizie Romanini, ale gdy tylko przekazała jej butelkę zabójczej trucizny, zza rogu wyłoniło się dwóch strażników, którzy od razu pojmali trucicielkę. Eliksir przetestowano od razu na bezpańskich zwierzętach włóczących się po mieście – efektu można się domyślić. Trucicielki po kolei wyłapano i skazano. Co ciekawe, sam papież Aleksander postanowił, że lepiej dla wszystkich będzie jeśli nazwisko hrabiny Ceri nie znajdzie się w aktach procesowych gangu trucicielek – hrabina nigdy nie została oskarżona i dożyła we względnym spokoju 1703 roku. Niektórzy powiadają jednak, że hrabinę postanowiono przesłuchać zaraz po tajemniczej śmierci męża – na przesłuchaniu miała puścić farbę od razu, to jest przyznać się do morderstwa i co więcej, wykrakać skąd ma truciznę. Wedle niektórych to właśnie zeznania hrabiny miały zapoczątkować polowania na trucicielki. Tajemnica, legenda, czy plotka to? Najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy. Ciekawym może wydawać się też fakt, że w aktach procesowych zabrakło postaci ojca Girolamo, który dosyć aktywnie pomagał trucicielkom. Czy już wtedy nie żył? A może był kryty przez kościelnych hierarchów? Jego losy nie są do końca znane, natomiast możemy z całą pewnością powiedzieć, że nie został nigdy przesłuchany, ani sądzony w tej sprawie.
Jedna z wersji całej historii mówi z kolei o tym, że wicekról Wirich Philipp von Daun, który przejął w imieniu Habsburgów władzę w Neapolu postanowił urządzić polowanie na czarownice – dosłownie, możnaby rzec. Gulia, wiedząc już, że na jej szyi zaciska się niewidzialna pętla, postanowiła ukryć się w klasztorze, gdzie teoretycznie powinna być nietykalna – święty azyl w końcu jednak naruszono, a trucicielka zostaje pojmana. I co dzieje się dalej – w Neapolu wybuchają zamieszki i protesty, trudno stwierdzić, czy to niechęć do Habsburgów wiedzie ludzi na ulice, czy to może wpływy bogatych i wysoko postawionych klientek, czy może zwykła sympatia do trucicielki.
Wirich Philipp von Daun
Wstawił się za nią nawet sam kardynał Francesco Pignatelli, oburzony, że ktoś śmiał naruszyć azyl klasztorny – i zagroził nawet wicekrólowi i całemu miastu ekskomuniką, a co. Von Daun nie był jednak tak głupi, jak mogłoby się wydawać – rozpuścił plotkę, że Tofana zamierza zatruć swoim eliksirem wszystkie zbiorniki wodne w mieście i zabić dzięki temu każdego jednego mieszkańca. Strach wziął górę, sympatia zniknęła, a Gulia została pojmana i rzucona do lochów rzymskiej inkwizycji. Poddana zwyczajowym sposobom przesłuchiwania podejrzanych kobiet, to jest straszliwym torturom, zaczęła sypać nazwiskami klientek i cóż, przyznała się do otrucia 600 mężczyzn w samym Rzymie. Klientki w popłochu ukrywały się po kościołach i klasztorach, ale wyłapywano je jedna po drugiej – pospólstwo wieszano publicznie, bez pardonu, a arystokratki duszono w więzieniach, coby obyło się bez hańby i skandalu. Na Tofanę wydano w końcu wyrok, który wykonano publicznie – powieszono ją razem z kilkoma popleczniczkami, przy niezwykle licznym gronie gapiów, na Campo di Fiori w Rzymie. Egzekucja odbyła się w tym samym miejscu, gdzie spalono Giordana Bruna, włoskiego filozofa, o którym wspomina w swoim wierszu Czesław Miłosz. Data egzekucji jest nieznana, mówi się o 1659 roku, ale niektóre źródła podają datę o pół wieku późniejszą, bo 1719 rok. Również sposób wykonania egzekucji budzi wątpliwości – według jednych powieszona, wedle drugich spalona na stosie, wedle kolejnych stracona w neapolitańskim więzieniu między 1719 a 1730 rokiem. Kolejna z wersji mówi o tym, że Gulia Tofana nigdy nie została skazana za produkcję i sprzedaż trucizny – umarła we śnie w 1651 roku, podczas gdy nikt nawet nie śmiał podejrzewać, że miała coś wspólnego ze śmiercią ponad 600 mężczyzn w sile wieku. Mówi się też o tym, że mogła zaszyć się na stare lata w klasztorze, gdzie dzięki prężnie działającej siatce zakonnic i kleryków dalej prowadziła swój biznes.
Tak czy inaczej, po śmierci Gulii na czele trucicielskiego gangu stanęła Girolama Spara. Razem z grupą kobiet, które nadal czynnie zajmowały się produkcją i sprzedażą manny św. Mikołaja działały aż do 1658 roku, kiedy to trafiły w końcu w szpony rzymskiego wymiaru sprawiedliwości. Girolama razem z 7 innymi trucicielskimi liderkami została publicznie powieszona – a mniej zaangażowane pomocniczki czy klientki skazano na dożywotnie więzienie. Nie zmieniło to jednak faktu, że kobiety pragnące szybko owdowieć korzystały z tej osobliwej trucizny jeszcze przez 200 lat po śmierci Gulii Tofany i trucicielek. Prawdziwą sławę Aqua Tofana zyskała z początkiem XVIII wieku – a z czasem zaczęto tak nazywać każdą wolno działającą truciznę funkcjonującą w Europie. Włosi byli jednak kojarzeni z trucicielską wiedzą, tak teoretyczną jak i praktyczną, już dużo wcześniej. Pewna osobliwa anegdota głosi, co następuje: latem 1568 roku Charles de Guise, enigmatyczny kardynał Lorraine opracował plan zakończenia religijnych wojen toczonych we Francji. Kazał posłać do Włoch po 50 ekspertów od trucizn, którym zapłaci po 1000 koron, ażeby zatruli wina, studnie i prowiant, z których mieli korzystać jego protestanccy wrogowie. Pewna francuska broszura głosiła nawet, że we Włoszech trucizna była najpewniejszym i najbardziej powszechnym sposobem na to, by ulżyć sobie w nienawiści i zemście. Trudno jednak rozmawiać o zamiłowaniu Włochów do śmiercionośnych eliksirów bez wzmianki o postaci Lokusty.
Lokustę znamy z roczników Tacyta, rzymskiego historyka. Pochodziła z Galii i tam też po raz pierwszy zetknęła się z miksturami warzonymi przez celtyckich kapłanów – druidów, od których też pobierała nauki do czasu, aż nie wyjechała z prowincji. W pogoni za lepszym życiem i z całkiem niezłym pomysłem na biznes udała się do Rzymu, gdzie politycy co rusz chcieli się pozbywać kolejnych rywali, a żony – swoich mężów lub rywalek w pogoni za atrakcyjnym kochankiem. Lokusta zaczęła jednak od porządkowania własnego podwórka – na wstępie postanowiła otruć własnego męża, nie tylko dlatego, że się nad nią znęcał, ale też dlatego, że ktoś musiał przetestować działanie trucizny. Lata nauki i praktyki u galijskich druidów sprawiły, że Lokusta była niezwykle doświadczona w swoim fachu i potrafiła przygotować truciznę niemal na każdą okazję. Jej mikstury mogły zatruć organizm na bardzo długi, nawet wieloletni okres, ale jeśli komuś się spieszyło – nie ma problemu, będzie eliksir o działaniu natychmiastowym.
Waleria Messalina, żona cesarza Klaudiusza
Chcesz kogoś oszpecić? Lokusta przygotuje Ci truciznę, która zdeformuje twarz delikwenta. Chcesz kogoś ukarać? Cyk, mikstura, która spowoduje ślepotę lub sprawi, że duszności zamęczą Cię na śmierć. Do wyboru były też eliksiry nietypowe, na przykład ekstrakty, które tak mąciły w umyśle nieszczęśnika, że powoli tracił rozum i świadomość – i zaczynał udawać na przykład psa. Lokusta była w tym wszystkim profesjonalistką i doskonale wiedziała, że jeden fałszywy ruch i wszystko się sypnie – dlatego nieustannie testowała swoje trucizny na zwierzętach, po czym przeprowadzała wnikliwe analizy i wprowadzała niezbędne zmiany w recepturach. Biznes zaczął rozkwitać, a do Lokusty zgłaszały się kobiety z każdego zakątka Rzymu – z początku te ubogie, które chciały pozbyć się mężów tyranów (i którym Lokusta wydawała trucizny za darmo), potem, gdy zyskała sławę, również te z najwyższych sfer, które chciały wyeliminować kochanków lub mężów ze względów raczej politycznych. Te drugie musiały się liczyć z pokaźnym rachunkiem wystawionym przez trucicielkę za swoje usługi, ale czego się nie robi, by Twój syn zasiadł na rzymskim tronie?
Jako pierwsza zgłosiła się do Lokusty niejaka Waleria Messalina, trzecia żona cesarza Klaudiusza – w sprawie bardzo prozaicznej. Messalina chciała pozbyć się naprzykrzającego się byłego kochanka, zanim zrobi się z tego afera, chociaż umówmy się – jeśli jako rzymska cesarzowa pod osłoną nocy odwiedzasz domy publiczne i przyjmujesz tam klientów, to jakiś tam były kochanek to twój najmniejszy problem. Większym wyzwaniem okazała się jednak misja, którą powierzyła Lokuście Agrypina Młodsza, czwarta żona cesarza Klaudiusza – i jednocześnie jego bratanica.
Agrypina snuła wielkie plany dla swego syna Nerona, ale był jeden problem – żeby utorować młodzieńcowi drogę do tronu, należało wcześniej wyeliminować nie tylko Klaudiusza, ale też jego syna z poprzedniego związku z Messaliną, Brytanika. Agrypina postanowiła przekupić cesarskich degustatorów i truciznę zakupioną u Lokusty dodać do klaudiuszowego jedzenia. A że cesarzowi jedzenie podawał jego własny, osobisty degustator, Halotus, cesarz nie żywił najmniejszych nawet podejrzeń. Trucizna okazała się jednak zbyt słaba, by powalić Klaudiusza od razu – na pomoc cesarzowi wijącemu się w konwulsjach rzucił się od razu jego osobisty lekarz, który również przekupiony został przez Agrypinę. Podawając cesarzowi pióro, by wywołać wymioty i pozbyć się trucizny z organizmu, lekarz doskonale wiedział, że pióro to także było pokryte trucizną. Cesarz skonał w męczarniach, a jego miejsce na tronie przejął Neron.Agrypina, jako wyrachowana młoda dama, od razu oskarżyła Lokustę o otrucie cesarza – i wtrąciła ją do więzienia za morderstwo. Żegnając się już z życiem, trucicielka została nieoczekiwanie ułaskawiona przez Nerona, który przecież nadal potrzebował jej pomocy, by pozbyć się Brytanika. Neron obawiał się, że chłopiec z czasem upomni się o swoje miejsce na cesarskim dworze – Lokusta miała więc przyrządzić truciznę, która zabije Brytanika ASAP, bo przecież nie ma na co czekać. Podczas obiadu, gdy chłopiec otrzymał kielich ze zbyt ciepłym winem, nakazał schłodzić je natychmiast – i użyto do tego zimnej wody, do której wcześniej dodano trucizny. Piana, konwulsje, Brytanik natychmiast upadł, Neron uspokajał, że to tylko epilepsja, słowem – gnój. Cesarz był absolutnie zachwycony rezultatem, nagrodził więc od razu Lokustę gigantyczną posiadłością, służbą, dał jej też przyzwolenie na prowadzenie trucicielskiej szkółki, niech też innych nauczy jak efektywnie truć ludzi, a co. Sielanka nie trwała jednak długo – gdy w 68 roku naszej ery Neron popełnił samobójstwo, Lokusta nie mogła już liczyć na cesarskie wstawiennictwo. Jego następca, Serwiusz Sulpicjusz Galba nakazał schwytać każdego jednego współpracownika Nerona – Lokusta została więc pojmana, a następnie stracona.
Czesław Miłosz we wspomnianym wierszu „Campo di Fiori” pisze tak: „Inny ktoś morał wyczyta, O rzeczy ludzkich mijaniu, O zapomnieniu, co rośnie, Nim jeszcze płomień przygasnął”. Jednak płonące stosy trucicielek nie pogrzebały pamięci o tej osobliwej miksturze – jeszcze 200 lat po śmierci Gulii Tofany niepozorne fiolki trucizny zwanej Aqua Tofana stały w łazienkach, wśród kobiecych kosmetyków, gotowe, by posłać naprzykrzającego się delikwenta na tamten świat.
*z tym Mozartem na wstępie to raczej ploteczka i sensacja, lojalnie uprzedzam.